Hej, hej! Dzisiaj przychodzę z książką od Wydawnictwa Zysk i S-ka, zapraszam dalej!
Łapiecie się czasami na tym, że nie znacie nazwiska autora i myślicie, że sięgacie po jego debiut, a tam już kilka wydanych powieści?
Bożena Mazalik to autorka, która na swoim koncie ma już wydane kilka powieści, ale dla mnie to pierwsze spotkanie z jej twórczością. Przygodę tę zaczęłam z przytupem, od książki mającej być kryminałem z domieszką dreszczowca. A może odwrotnie?
Alpy, miasteczko pełne tajemnic, zaszłości z czasów, które mieszkańcy chcieliby zostawić za sobą. Wszyscy się znają, a ogromnym szokiem okazuje się fala dziwnych, mrocznych wydarzeń. Zostaje porwana pani burmistrz. Jej córka kolejnego dnia ma poważny wypadek, spada ze skarpy. Czy te wydarzenia się ze sobą łączą? Na miejscu zjawia się w związku z tymi sprawami była policjantka i krewna kobiet.
Z zasady nie czytam opisów przed lekturą i dzięki temu tę książkę w ogóle przeczytałam, bo gdybym sprawdziła najpierw co jest napisane z tyłu okładki, to już policjantka badająca sprawę, gdzie zbyt wiele rzeczy dzieje się na raz w tak małej społeczności w ogóle może być brane jako przypadek? Co najwyżej możemy się zastanowić czy to nie są ze sobą powiązane. oprócz tego zadawanie sobie pytania komu ufać? Jako była policjantka badająca tego typu sprawy powinna wiedzieć, że nikomu, a każdy trop należy sprawdzić.
No właśnie, bo Carla to kolejna typowa bohaterka kryminałów. Z demonami przeszłości siedzącymi na barkach, ale za wszelką cenę chce się dowiedzieć skąd tyle złym wydarzeń w jednym miejscu, w tak niewielkiej społeczności. No właśnie, bo to nie jest dziwne, że nagle zaczyna się dziać tak wiele?
Ta książka to mieszanka wszystkiego i niczego. Choć akcja mknie niczym w dobrej powieści sensacyjnej, to mamy same kobiece postaci, które kreowane są na takie, którym należy współczuć. Ocieramy się o obyczajówkę i wcale nie jest to zaleta tej książki. Wygląda to tak, jak by autorka chciała wpleść zbyt wiele motywów w jedną fabułę, nie do końca wiedząc za co się właściwie złapać.
Na plus jednak zasługuje warsztat pisarski. Czyta się szybko, a treść jak by sama płynęła. Nie ma błędów, co także zdarza się ostatnio coraz rzadziej. Widać kawał roboty włożonej w ten tekst.
Co więc poszło nie tak? Mógł to być świetny kryminał, z małą społecznością, ale dzieje się tu zbyt dużo, aby dać się porwać i pozwolić wyobraźni założyć, że coś takiego faktycznie mogłoby się wydarzyć w rzeczywistości. A tego właśnie oczekuje się po kryminale czy dreszczowcu, czyli tego, że zaczniemy się oglądać za siebie, że zostanie w głowie niepokój i przeświadczenie, że ludzie są skłonni do paskudnych zbrodni.
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz