Tomasz Żak jest autorem, z którym miałam do czynienia już wcześniej, bo czytałam obie jego książki, czyli "Dwudziestkę" i "Trzydziestkę", a przy każdej miałam to samo wrażenie. Czyli, że czyta się całkiem dobrze, ale to nic specjalnego, a wręcz momentami miałam chęć je odłożyć. Coś mnie jednak przyciągnęło do najnowszej powieści autora, być może też fakt, że to inne wydawnictwo i postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę. Czy było warto?
Zacznijmy od tego, o czym właściwie jest "Ataraksja". A jest o czterdziestolatku, który jedzie do Jastrzębia Zdroju na odczytanie testamentu po ciotce. W tym miejscu należy wspomnieć, że tej ciotki w ogóle nie zna, nie wiedział, że ktoś tak w ogóle istnieje. Facet nie dość, że jest zmęczony życiem, ale to już żadna nowość w tego typu książkach, to jest tym jednym pechowcem, którego ktoś próbuje zepchnąć z drogi. Jednak, gdy dociera na miejsce, okazuje się, że to nie musiał być przypadek, ani pomyłka. Dlaczego? Otóż, odziedziczył po ciotce dom. Co prawda zostało z niego praktycznie tylko trochę listów wetkniętych do sejfu, ale to już zalążek zagadki, którą ma zamiar rozwiązać z młodą blogerką. Wszystko to zahaczy przy okazji o organizację nacjonalistyczną. Czyżby kryło się w tym coś więcej?
Jak już wspomniałam, czytałam poprzednie dwie książki autora i obie nie były dla mnie pozycjami zachwycającymi. Jednak "Ataraksja" się broni mimo, że nie jest to lektura, którą bym polecała na lewo i prawo, to czytało się ją naprawdę dobrze.
Akcja jest wartka, zahaczamy o przeszłość i przeskakujemy do teraźniejszości, co ostatnio jest często spotykanym zabiegiem i ciekawie może wyjaśniać pewne elementy fabuły. Mamy listy, których autorzy są osnuci tajemnicą, ale ten element akurat faktycznie Żakowi wyszedł i jest zaskakujący. Wszystko dzieje się szybko, ale to akurat nic dziwnego, bo książka objętościowo nie powala, więc tutaj nie ma miejsca na rozdrabnianie się nad pewnymi elementami.
Książkę określiłabym jako mieszankę kryminału i sensacji. To ciekawa mieszanka i udało się z niej wycisnąć autorowi bardzo dużo, za co ogromny plus. Tego samego nie mogę powiedzieć o bohaterach. Wolf jest typowym człowiekiem, który jest zmęczony życiem, ale jak przychodzi do zagadki, to nagle odzyskuje chęci do robienia czegokolwiek. Od jakiegoś czasu męczące jest to, że w kryminałach muszą się znaleźć zawsze osoby, które mają budzić nie wiem... współczucie? A z drugiej strony młoda, irytująca blogerka. Szczerze mówiąc, wplatanie tego typu osób w fabułę, to absolutnie nic ciekawego, a przy tym próba wplecenia młodzieżowego języka, wręcz slangu, również na minus. To nie young adult.
Podsumowując, jako jedyna z trzech książek Żaka, jakie czytałam, "Ataraksja" jakoś się broni, aczkolwiek uważam, że to książka zupełnie przeciętna, do złapania w drodze na plażę, jako czytadło.
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem SQN.
Mam nadzieję, że moda na pokiereszowanych przez życie, a tak naprawdę przez swoje nałogi, głównych bohaterów w końcu przeminie. Raczej nie sięgnę po książkę.
OdpowiedzUsuń