Book Morning! Dziś o książce, która... cóż, jest świetna, słaba, tragiczna, fenomenalna? Zapraszam dalej!
"Diament śmierci" swoją premierę miał 10 sierpnia i przyznam się bez bicia, że przeczytałam go właśnie w okolicach premiery, ale odkładałam napisanie kilku słów o nim, bo musiałam nieco przetrawić fabułę. Wiedziałam wcześniej, że ten autor lubi błyskotki! To znaczy, nie tylko diamenty, jak w tytule omawianej książki, ale również interesują go inne elementy biżuterii i przez to, nie ukrywam, obawiałam się, że wejdzie za mocno w sprawy techniczne z tym związane, a nie zajmie się intrygą, bo to thriller. To ważne, przynajmniej dla mnie, żeby zagadka i cała historia była opowiedziana tak, żeby nie dało się książki odłożyć, póki nie skończy się czytać. Czy tak jest właśnie z tą?
Jak wspomniałam wyżej, to dreszczowiec, a co za tym idzie, czytelnik oczekuje, że będzie się działo coś dziwnego, niepokojącego, że będzie zwodzony przez autora. W tym przypadku w akcję zostały wplątane najważniejsze osoby w kraju, ponieważ tytułowy diament, Rosyjski Róż, pojawia się niespodziewanie na szyi żony kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Chyba wszyscy spodziewają się, że taka błyskotka to same problemy i wielu chętnych, by go przejąć, a może i ukraść.
Główny bohater, były agent CIA zostaje zdradzony przez podwójną agentkę, dodajmy do tego, że rosyjską. Ten diament, który pojawił się w Białym Domu zwiastuje kłopoty, a nawet śmierć. Agent Turner zdaje sobie sprawę, że nie będzie lekko, a cała intryga jest bardziej skomplikowana niż zakładał na początku. Co może się wydarzyć gdy trwa zażarta walka o fotel prezydencki? A co gorsza, kiedy pojawia się diament, który pokrywa się krwią? Tylko jeszcze nie wiadomo czyją krwią...
Wspomniałam wcześniej, że obawiam się wchodzenia w szczegóły techniczne, ale okazało się, że tylko (a może i aż) do fabuły autor postanowił przemycić kilka smaczków, które nie powodują, że czytelnik skupia się na nich, a nie na akcji.
À propos akcji... szybko, gwałtownie, dużo się dzieje i Hart nie daje odetchnąć nawet na chwilę. Momentami miałam wrażenie, że to historia przygotowana pod serial czy film, ale kurczę nieco mi zachwiało później spowolnienie tempa tę myśl. Zdecydowanie wolę, gdy przez całą książkę się coś dzieje, a nie gdy w środku przez dłuższy czas nie dzieje się nic, bo po gwałtownym początku jednak lepiej się czyta, gdy ma się wrażenie, że nie ma czasu złapać oddechu. Aczkolwiek, czy w filmie tak nie jest? ;) Otóż to.
Co do mnie najbardziej przemawia w "Diamencie śmierci"? Przede wszystkim intryga i powiązanie polityki z diamentami właśnie, które mogą być cudeńkiem w formie biżuterii lub zwiastunem czegoś złego. Do tego ciekawy bohater, agent Turner, który zostaje zaskoczony, wplątany w sieć dziwnych wydarzeń, a nie idealny mężczyzna, któremu wszystko się udaje. Dla mnie to zaleta, bo w końcu nikt nie jest geniuszem i zdarza mu się pomylić i zostać zdradzonym.
Jeśli lubicie Bonda, jeśli lubicie Jack'a Racher'a, to myślę, że ta książka przypadnie Wam do gustu.
Recenzja powstała we współpracy z Domem Wydawniczym Rebis :)
Jeszcze zastanowię się nad lekturą tej książki.
OdpowiedzUsuń