Najtrafniejszym podsumowaniem według mnie jest fakt, że zdecydowanie lepsza jest książka pod tytułem „house of cards”. Druga kwestia jest taka, iż podsumowanie całości możemy przeczytać w jednym z końcowych rozdziałów. Wyjaśnione jest tam wszystko i tak naprawdę ktoś kto nie czytał całości i tak by zrozumiał o co chodziło.
Natomiast jest to pozycja dla każdego miłośnika political fiction.
Jeśli chodzi o moje odczucia, to nie jest to co tygryski lubią najbardziej i przebrnęłam rozdział po rozdziale bez większej frajdy. Ale to tylko moje zdanie bo bardzo lubię książki, w których akcja toczy się gwałtownie i nie daje odetchnąć. Tu tych oddechów miałam aż za dużo i nieco się nudziłam.
Czuję w związku z tym potężny niedosyt spowodowany miłością ogromną do serialu House of cards.
Tak czy inaczej polecam bo warto czasami uświadomić sobie jak działa polityka i jak niektórzy są skłonni się poświecić dla własnego kraju a jak wiemy Amerykanie są patriotami jakich powinno się podziwiać.
Myślę, że współpraca Panów Clinton’a i Patterson’a miała na celu nadanie tj książce wiarygodności a co za tym idzie miała nami nieco wstrząsnąć.
Czy tytuł adekwatny? Tak, ma on z fabułą bardzo dużo wspólnego. Temat jest też aktualny i warto się zastanowić nad naszym światem bo terroryści czają się nie tylko w książkach.
Moja ocena to 7/10.
Jeszcze raz dziękuje wydawnictwu Znak za możliwość zmierzenia się z tą pozycją i z przemyśleniami, które wywołała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz