Czyli pierwszy tom historii U4. Przedpremierowa recenzja
książki, która jest bestsellerem we Francji i ja pytam: jakim cudem? No ale do
rzeczy…
Miałam ogromne oczekiwania i w związku z tym, że jest to
moja pierwsza współpraca z wydawnictwem jest mi przykro, że nie będzie to 10/10
punktów. Aczkolwiek dziękuję serdecznie za możliwość przeczytania w pierwszej
kolejności bo nie ukrywam, że i tak bym sięgnęła po tę pozycję. Co ciekawe, U4
jest podobno bestsellerem we Francji. Mi osobiście wierzyć się nie chce bo
jeśli zestawić tą książkę z „Igrzyskami śmierci” czy „Niezgodną” to odpada w
przedbiegach. Może nie chciałam żeby to była apokalipsa zombie ale kurczę, to
ciężko nazwać młodzieżówką, to raczej historia dla dzieci. Przykre, ale
prawdziwe.
Przejdę do konkretów.
Po pierwsze: okładki są piękne, cudowne i ja się w nich
zakochałam. Ogromnie żałuję, że nie dostałam od wydawnictwa książek w pełnym
wydaniu bo na półce prezentowałyby się genialnie (a dostałam dwa pierwsze tomy,
jak widać na zdjęciu wyżej).
Po drugie: Czterech autorów, cztery tomy serii, ta sama
historia ale opowiedziana przez inne osoby. Może się sprawdzić? Może, nie musi.
Mamy bohaterów, młodych ludzi, gimnazjalistów. Zaczyna się epidemia wirusa i
oprócz nich umierają wszyscy. Dorośli i dzieci. Przeżywa Alicja, mała
dziewczynka i właśnie osoby z przedziału wiekowego tak nieracjonalnego, że
ciężko uwierzyć w to, że w ogóle mogą sobie dać radę.
Ogromnym minusem jest to, że od pierwszych stron
porównywałam każdą niemal akcję z „Jestem legendą”. No dobra, pojawił się kot
zamiast psa. Ale później to jest tak wierna kopia, tylko opowiedziana swoimi
słowami, że aż boli…
Bardzo lubię klimaty postapokaliptyczne. Niestety w tym
przypadku nie dość, że to nic nowego, że kojarzy się z innymi historiami to
jeszcze jest tak nudne, że miała ochotę odłożyć na półkę po niespełna 100
stronach. Oczekiwałam rozlewu krwi, opisów brutalnych walk o przeżycie a
dostałam co? Bajeczkę dla dzieciaków w podstawówce. Na Boga, skoro to wirus,
skoro postapo, to dla mnie opis typu „zobaczył zwłoki i zrobiło mu się
niedobrze” to za mało. Nawet jak na młodzieżówkę.
Dodatkowo zauważyłam, że autor na siłę stara się wprowadzić
świat wirtualny. Czyżby żeby pokazać nam, że my, jako ludzie, którzy z Internetem
się w zasadzie nie rozstają, też możemy być postawieni w takiej sytuacji?
Pewnie tak, ale ładowanie gry komputerowej do takiej historii się mija z celem.
Książka ma 400 stron i jeśli mam być szczera, dla mnie to
stanowczo za dużo. Napisana jest a’la dziennik. Dzień po dniu. Ba, czasami dni
są podzielone na pory, np. rano, popołudniu, wieczorem. Na tak szczegółowe
podziały można by włożyć tyle akcji, wydarzeń a dostajemy mętną historyjkę o tym,
że w razie wymarcia większości społeczeństwa, dzieciaki będą zbierać książki i
tworzyć własną bibliotekę, będą uczyć się hodować rośliny i walczyć o
terytorium. Serio? Pobożne życzenia.
Sama historia nie jest zaskakująca, nie jest niczym nowym i
jeśli miałabym powiedzieć czy warto, to nie warto. Są ciekawsze. Na tę chwilę
mówię o pierwszym tomie. Zobaczymy co będzie z drugim ale pod koniec tej części
jest tak wiele nawiązań do bohaterki drugiego tomu, że wątpię w to, że będzie
się działo coś więcej. Ot, historia będzie opowiedziana z perspektywy drugiej
osoby ale skoro to znów ta sama historia to jak by J.K.Rowling miała opowiedzieć
„Igrzyska śmierci” z perspektywy innego uczestnika. Nic ponad to.
Ostatecznie, moja ocena to 3/10. Z przykrością, ponieważ,
jak już wspomniałam to moja pierwsza współpraca z wydawnictwem i o ile wszystko
przebiegło sprawnie, paczuszkę odebrałam 2 dni po dogadaniu szczegółów, to sama
książka nie spełniła nawet najmniejszych oczekiwań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz